czwartek, 2 lipca 2015
Gra o tron- George R. R. Martin
Kiedyś sobie obiecałam, że przeczytam wszystkie części serii, na której podstawie powstał jeden z moich ulubionych seriali. I w końcu powolutku zmierzam do swojego celu. Zaczynając czytać pierwsze parę kartek tej książki czułam, jakby wracała do domu, tak bardzo zżyłam się z telewizyjnymi bohaterami.
Trudno określić co jest wątkiem głównym, a co tylko pobocznym. Uznajmy, że tym głównym będzie tytułowa gra o tron, czyli sieć spisków, kłamstw i często nieludzkich zachowań. To właśnie o żelazny tron walczą rody, przez niego także giną.
Dawno temu było sobie Siedem Królestw, a potem już nie było... Starzy bogowie zostali zastąpieni nowymi. Potem najważniejszą władzę stanowił król, który panował nad całym krajem. Jednak czy łatwo jest służyć szalonemu władcy? Oczywiście, że nie, ktoś musiał coś z tym zrobić. Najdzielniejszy z dzielnych pokonał Ostatniego Smoka, zabił Targaryena i jego rodzinę. Jednak nie wszystkich. Deaneris i jej brat uszli z życiem i są jednym z największych problemów króla Roberta z rodu Baratheonów.
Jednak nie wszystko kręci się wokół żelaznego tronu. Jest sprawa równie ważna, a może jeszcze ważniejsza od tego kto odmraża sobie tyłek na tym żelastwie, a konkretnie Inni znajdujący się za murem. Podobno wyginęli kilka tysięcy lat temu, jednak jak się okazuje to nie do końca prawda. Tylko Nocna Straż zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Rody natomiast są niczego nieświadome i zamiast stworzyć wspólne siły, dzielą się coraz bardziej.
Trudno opisać książkę bez konieczności zagłębiania się w szczegóły. Tym co oglądają serial jest na pewno łatwiej zrozumieć do czego piłam. Wersja papierowa nie różni się zbyt wiele od tej na ekranie. Jedynym takim elementem, który przyciągał zawsze moją uwagę był wiek bohaterów. W książce Robb miał 15 lat, w serialu 18/25, Deaneris 12, w serialu natomiast 16/20. Poza tym inne szczegóły nie rzucały się w oczy.
Skończę już lepiej z tymi porównaniami. Książka jest pisana z perspektywy kilku osób, głównie Starków, ale także Tyriona Lannistera, których określam mianem "ci dobrzy". To był bardzo dobry pomysł z wielu powodów. Po pierwsze łatwiej nam się było połapać w wydarzeniach. Po drugie mięliśmy możliwość poznania bohaterów i szansę zdecydować kogo polubić.
Książkę czyta się w zatrważającym tempie, jeśli oglądało się wcześniej serial. Jeśli nie, to pewnie jeszcze szybciej! Historie poszczególnych rodów, Inni (umarłe istoty o niebieskich oczach, czyt. zombie), czy Nocna Straż niewiarygodnie wciągają. Powieść jest dosyć opasła, ale nawet się nie obejrzysz, a już jesteś przy końcówce. Ja tak miałam. Takie książki są najlepsze. Takie, przy których stracisz poczucie czasu. Polecam serię "Pieśń lodu i ognia" wszystkim fanom fantastyki. Jestem pewna, że nie zmarnujecie przy niej czasu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niestety nie dla mnie...
OdpowiedzUsuńNiesamowita, uwielbiam ją! :) Mam za sobą kilka tomów, próbuję dorwać kolejne, ale ciężko, ciężko...
OdpowiedzUsuńUwielbiam całość! ;3
OdpowiedzUsuńWiele osób poleca... Ja też chciałabym przeczytać! :D Może kiedyś mi się uda... ^_^
OdpowiedzUsuńWiele osób poleca... Ja też chciałabym przeczytać! :D Może kiedyś mi się uda... ^_^
OdpowiedzUsuń